podróż do syrii i libanu

Magazyn Prestiż pisze o naszej podróży do Syrii i Libanu

Liban i Syria są krajami Bliskiego Wschodu najrzadziej odwiedzanymi przez turystów. Przeciętnemu Polakowi ten rejon świata kojarzy się z terroryzmem. A przecież turyści znajdą tu: starożytne i średniowieczne zabytki, najstarsze miasta, ciekawe wioski, pustynne krajobrazy oraz górskie doliny… I wbrew obiegowym opiniom, bardzo gościnnych ludzi – zapraszamy do artykułu Jagody Koprowskiej, który ukazał się w styczniowym numerze Magazynu Prestiż. Magazyn Preztiż – 01/2011

 

Całkiem Bliski Wschód – podróż do Syrii i Libanu

Krzysztof Tuz i Anna Wolny z koszalińskiego biura podróży  już nie raz byli na Bliskim Wschodzie. Mają przyjaciół w Egipcie i w Jordanii. Często tam wracają głównie po to, by nurkować, ale ostatniej jesieni postanowili z plecakami przejechać trasę z Synaju, przez Jordanię, Syrię i Liban do tureckiej Adany. Chcieli zobaczyć region, który stał się kolebką trzech największych religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu.

– Poza tym lubimy tamten smak orientu – mówi Krzysztof. – Uliczny zapach jedzenia o nucie miętowo-kuminowej, tamtejsze suki, czyli targowiska i uśmiechniętych sprzedawców. Lubimy nawet śpiew muezina o świcie, bo jest w nim zapowiedź przygody z baśni „Tysiąca i jednej nocy” – dodaje z uśmiechem.

 

W Damaszku

Kilka miesięcy wcześniej, za niewielkie pieniądze kupili bilet do Sharm-el-Sheikh, a potem już tylko skok do Aqaby i na północ przez Petrę do Syrii. Pierwszą bazą był Damaszek, najstarsze i nieprzerwanie zamieszkałe miasto na świecie. Starali się omijać gwar, tłok i uliczny chaos typowy dla wielkich miast azjatyckich. Zapuszczali się do dzielnic gdzie życie płynie leniwie, nad ulicami suszy się pranie, w warsztatach rzemieślniczych stukają młotki i pracują wiertarki, a przed bramami siedzą starcy pijący herbatę.

– Największe wrażenie zrobił na nas Meczet Omajjadów, podobno czwarta pod względem ważności świątynia w świecie muzułmańskim. Siedząc sobie w podcieniach głównego dziedzińca na wypolerowanych, marmurowych posadzkach obserwowaliśmy pielgrzymów z wielu ościennych krajów islamskich. Meczet ma piękną architekturę i misterne zdobienia. Bez problemów również turyści mogą wejść do części modlitewnej męskiej i żeńskiej, my nawet fotografowaliśmy. Jedynym wymogiem był stosowny strój dla Ani, która musiała wypożyczyć okrycie z kapturem i długimi rękawami – mówi Krzysztof. – My w ogóle lubimy kraje muzułmańskie, ale Syria urzekła nas, swą atmosferą i poczuciem bezpieczeństwa jakie daje turyście. Do tego nie ma tam nachalnego łupienia niezorientowanego turysty – dodaje. Ponieważ Syryjczycy wciąż budują socjalizm to wszystko od jedzenia, po wstęp do muzeów jest na kieszeń przeciętnego robotnika.

 

Tam gdzie hula wiatr

60 km na północ od Damaszku leży Malula, jedna z trzech wsi gdzie do dziś mówi się językiem aramejskim, w którym nauczał Jezus Chrystus.

– Pojechaliśmy tam w piękny słoneczny dzień, wąską drogą wśród wzgórz, które przechodzą w pewnym momencie w góry Kalamoun. Przed nami ukazała się wtopiona w górskie zbocza osada, w której sąsiadują ze sobą dwa klasztory: św. Sergiusza i św.Tekli. Jeden umieszczony jest na szczycie góry, drugi u stóp nieziemskiego wąwozu – wspomnina Tuz. – W wiosce jest jeszcze kilka budynków z krzyżem na wieży, co nie przeszkadza, żeby co cztery godziny rozbrzmiewał śpiew muezina z meczetu – dodaje. Z Maluli podróżnicy pojechali do Palmiry, największego kompleksu starożytnych wykopalisk na świecie i miejsca do którego najczęściej zjeżdżają nieliczni turyści.

 

Liban dolina kadisza

– Ogrom ruin rzeczywiście robi wrażenie. Pustka i koloryt tego miejsca, oślepiające słońce pustyni i majestatyczne kolumny zapładniają wyobraźnię. Kiedyś jedna z najbogatszych oaz na szlaku z Chin do Rzymu, a dziś hula tam wiatr… – wspomina Krzysztof. – Gdzieniegdzie na kolumnach można dostrzec ślady pisma aramejskiego. Niestety nie widać nigdzie wizerunku Zenobii, największej władczyni Palmiry, bo po buncie w III wieku Rzymianie zniszczyli wszystko co przypominało tę ponoć piękną, inteligentną i niezwykle ambitną kobietę – mówi.

 

Norie i krzyżackie zamki

Kolejnym etapem podróży Krzysztofa i Anny były Homs i Hama, dwa wielkie miasta środkowej Syrii leżące w dolinie Orontesu. Z tego pierwszego wyruszają do okolicznych zamków krzyżackich. Najczęściej odwiedzany to Krak des Chavaliers.

– Jest położony na wysokim wzgórzu, starannie odnowiony i przygotowany pod turystów. Nam o wiele bardziej przypadł do gustu Qalat Marqab. Zamek wzniesiony jest z czarnego bazaltu, był twierdzą joanitów, którzy z niego kontrolowali szlak pielgrzymów do Jerozolimy. Od XVI w. służył jako więzienie, dopiero teraz próbuje się go odrestaurować – opowiada.

Na jeden dzień zatrzymali się w gdzie podziwiali norie, czyli ogromne koła wodne na rzece, które służyły do nawadniania pól. Najstarsze z nich pochodzą z XIV wieku. Te wykonane w całości z drewna ogromne konstrukcje, których średnica dochodzi do 20 metrów przetrwały do dziś. Część z nich do dziś pracuje, choć trzaski i skrzypienie jakie się z nich wydobywa sprawia wrażenie, że jeszcze chwila i się rozlecą.

 

Z doliny Orontesu wyruszyli do najmniejszego państwa w regionie, czyli Libanu.

– Najpierw wjechaliśmy do Bejrutu. To bardzo europejskie miasto, które dźwiga się ze zniszczeń wojennych. Starówka jest już pięknie odremontowana, choć zanim się na nią wejdzie trzeba przejść przez kontrolę. To miasto młodych, mnóstwo w nim kawiarenek, kafejek, dyskotek i bardzo wielu młodych turystów z Europy Zachodniej – mówi Tuz. – Nie przepadamy za takimi klimatami, dlatego wybraliśmy się do Trypolisu. Z kolei to miasto nie zrobiło na nas dobrego wrażenia. W bocznych uliczkach czuliśmy się wręcz nieswojo. Po krótkim spacerze uciekliśmy do hotelu i na drugi dzień pojechaliśmy w Dolinę Qadisha – dodaje.

Dolina ciągnie się od wschodu do zachodu poczynając od najwyższej góry Libanu – Qornet as Sawada, aż po Morze Śródziemne. – Pojechaliśmy tam autostopem. Mieliśmy niesamowite szczęście, bo zabrał nas libański uczony, który jechał do swego domu w górach. Nie tylko zaprosił nas do siebie na herbatę, ale zawiózł do rezerwatu cedrów, opowiedział mnóstwo ciekawych historii z życia maronitów i najnowszej historii doliny – mówi Krzysztof.

 

Smak kardamonu i mięty

Na Bliskim Wschodzie króluje kuchnia arabska, ale w Syrii ma ona swoją szczególną odmianę. – Smakowało nam prawie wszystko czego spróbowaliśmy w tej podróży – wspomina Krzysztof. – Najbardziej uliczne przekąski wypiekane na oczach przechodniów, wypełnione najróżniejszym farszem. Do tego sok ze świeżych owoców wyciskany przy kliencie. Wszystko za 1,5 amerykańskiego dolara. Bardzo polubiliśmy bliskowschodni wynalazek czyli „full“. Jest to zupa-krem z bobu, polana na wierzchu odrobiną oliwy, do tego podpłomyki. Jeszcze sałatka z pomidorów, papryką i miętą… pycha. Syryjski falafel zaś wyróżnia się dużą ilością mięty i kuminu – dodaje.

Charakterystyczne są napoje tj. herbata ze świeżą miętą. Jest bardzo słodka, ale stawia na nogi lepiej niż kawa. Sam obrzęd parzenia tej herbaty, rozmowy leniwie płynącej to ukojenie dla rozbieganego europejskiego serducha. –Nie za bardzo polubiliśmy kawę z kardamonem. Dla nas zbyt mocno pachnie egzotyczną przyprawą, ale też nie jesteśmy jakimiś kawoszami. Pewnie jest mnóstwo amatorów tego trunku także z Europy – mówi Krzysztof Tuz – więcej informacji o podróżach na blogu: Przedreptać Świat

autor: Jagoda Koprowska – dziennikarka Radia Koszalin

Share your thoughts